Witam ^^
Tym razem bardzo króciutkie opowiadanie i nie M/M bo to co w nim
opisuję, jest bardziej do przemyśleń i rozszerzenia samodzielnego. Przy okazji
komuś je obiecałam ;) Trochę walentynkowe, a trochę z własnej ochoty. Nie mam
też do niego piosenki, bo dla mnie zbyt wiele pasuje.
„Teoria ciepła”
Każdy ma swoją teorie, zdanie o
zachodzących w świecie zależnościach czy losowych wydarzeniach. Oczywiście nie
dla wszystkich są one losowe. Są różne teorie: spiskowe, naukowe, takie które
wysnuwamy przez życiowe czy ogółem doświadczenie. Ja mam swoją teorię ciepła.
Jednak od początku. Nie zdradzę wam
mojego imienia. Nie jest ważne. Mogę wam w zamian wyznać, że nie cierpię
zdrobnień, dlatego mimo, że mojego imienia również nie ubóstwiam wolę jego
oryginalną wersję. Dość wcześnie zaczęłam mieć własne poglądy, precyzowałam je
i zapamiętywałam. Miałam własny świat jak każde dziecko, ale do niego miałam
też indywidualne poglądy. Wszystko
tworzyło się z potrzeby chwili.
Tak też, odkrywszy, że ludzie mają
oryginalne poglądy na zdarzenia losowe, Boga, wiarę czy miłość zaczęłam me
filozoficzne przemyślenia. Zdarzenia losowe były dla mnie czystym przypadkiem,
więc nie rozpatrywałam ich długo, zaś jeśli chodzi o wiarę i Boga nigdy nie
byłam zbyt wierząca. Gdy na lekcji religii w podstawówce wszystkie dzieci
odpowiadały, że będą świętymi, ja odpowiadałam, że się nie nadaje. Nie pasowało
mi też zostanie ateistką, bo nie mogłam wykluczyć istnienia pozaziemskiej siły,
która doprowadziłaby przynajmniej do Wielkiego Wybuchu. Teraz nauka poszła do
przodu i mówiąc szczerze gdyby nie kilka innych niewyjaśnionych zdarzeń,
zrezygnowałabym z choćby odrobiny wiary w Boga, która we mnie została. Jednak
jak widzicie wciąż piszę go z wielkiej litery, mając na względzie nie tylko
szacunek do was, ale i możliwość jego istnienia. Lub nie istnienia mojego bytu
jako rzeczy materialnej. Także pozostałam sceptykiem. Mam własne wytłumaczenia,
które co dla mnie najważniejsze mają naukowe podstawy.
Przechodząc do sedna. Najważniejsza
teoria wśród pozostałych to „teoria ciepła” dotycząca miłości. Zaczęło się
niewinnie. Nie lubię się z moim bratem i jestem typem raczej osoby, która nie
przepada za kontaktem cielesnym. Co to ma do siebie? Mój brat jest zawsze
ciepły. Mogłabym go porównać do Jacoba ze „Zmierzchu” S. Meyer. Ludzki grzejnik
o mocy, która mnie przeraża i temperaturze, która mi przeszkadza. Ona mnie
wręcz brzydzi połączona z jego ciałem. Nie cierpię jego dotyku i jego ciepła.
Za to nie przeszkadza mi tak bardzo ciepło drugiego brata czy mojej prababci.
Są lekko chłodniejsi. Moja mama nawet mówi, że lubię zimno, zimne ciało. Śmieli
się, że zostanę nekrofilką, A ja wysnułam tylko z tego wniosek, że moja miłość
musi gwarantować ciepło, które zniosę i które będę sama wybierać. Tak też jest,
jest miłe i przyjemne, mogłabym się nim grzać cały czes.
Otworzyłam oczy. Długo już myślałam
i pora było się ruszyć, mimo, że otaczało mnie to przyjemne ciepło, które tak
uwielbiam. Chciałabym nigdy z niego nie rezygnować, leżeć tak wieczność, ale
wiem, że to niemożliwe. Jego piękne niebieskie oczy przyglądały mi się z
czułością jakiej dawno nie doznałam. Dokładnie wyczuwał czego mi trzeba, aż
bywałam zdziwiona, gdy pytał mnie czy coś robi dobrze. Jest prawie idealny, ale
nie powiem mu tego. W końcu nie mogę mu za bardzo schlebiać, bo przestanie się
starać. Uśmiechnęłam się lekko widząc jak na mnie patrzy. Przeczesałam lekko
włosy i jęknęłam niezadowolona.
- Idę zrobić
ze sobą porządek.- Powiedziałam próbując wstać. W końcu przeszłam nad nim mimo
jego niezadowolenia.
W łazience ujrzałam swoją twarz w
lustrze i westchnęłam ciężko. Nie wiem jak ja mu się mogę podobać. Miałam
podkrążone oczy i moja cera też wołała o pomoc. Nic to, pomyślałam i zrobiłam
ze sobą szybki porządek. Wróciłam do pokoju i stanęłam przy łóżku. Mój chłopak
wciąż leżał i najwidoczniej nie miał ochoty wstać.
- Wypadałoby
zjeść jakieś śniadanie.- Stwierdziłam mimowolnie.
- Może
później.- Spojrzał na mnie i pokazał wolne miejsce koło siebie. Nie mogę
zaprzeczyć, jego odpowiedź mnie cieszyła i szybko znalazłam się koło niego.
Uwielbiam gdy mnie przytula, całuje,
po prostu na mnie patrzy, uwielbiam to, że kocha właśnie mnie. Nie mogę żyć bez
jego ciepła, myślę, że nie będę mogła żyć bez niego, jeżeli kiedyś stwierdzi,
że to nie to. Mimo, że wierzę w jego zapewnienia, człowiek to bardzo złożona
istota, która jest nieprzewidywalna czasami. Wystarczy jej jakiś impuls, a
zmieni zdanie.
Wygrzewałam się w jego cieple myśląc
o tym co mnie niedawno spotkało. Nie powiem, żeby to jak się zeszliśmy było
normalne. Już tłumaczę, czemu było to niecodzienne. Dla wielu ludzi normalne
rozpoczęcie związku jest gdy chłopak zauważy dziewczynę i będzie o niej myślał,
trochę popisze się z nią swoim romantyzmem i koniec końców zaprosi na parę
randek zwanych raczej ku niepoznaki „koleżeńskim spotkaniem” i poprosi o
chodzenie. Oczywiście dziewczyna rozmyśla o nim, może trochę marzy i
przypuszcza możliwość wspólnej przyszłości, nawet krótkiej. U nas było inaczej.
Dla mnie to było wręcz zupełnym zaskoczeniem. Nie powiem, żebym nie czuła nic
do swojego chłopaka, ja po prostu nie zdawałam sobie sprawy z tego jak mocno
mogę czuć. Poznaliśmy się na zajęciach dodatkowych. Chodziłam tam z bratem i
zdawało mi się, że to on jest dla mojego chłopaka lepszym towarzystwem. Ja
stałam się nieco później, gdy niepoważna natura mojego brata dała się odkryć.
Jak to mówi moja mama, stałam się „ciocią dobrą radą”. Nie miałam nic
przeciwko, lubię pomagać moim znajomym, przyjaciołom, uważam, że jeśli mówią mi
o swoich problemach to uważają mnie za godną ich zaufania. Cieszy mnie to i
staram się im jak najlepiej podpowiadać. Czasem trzeba im dorosłej rady,
niekiedy przepisu na prostą potrawę na romantyczną kolację lub po prostu z nimi
ponarzekać, a czasem to oni mnie ratują od mojego depresyjnego nastawienia. Tak
też starałam się i względem niego,
jednak stwierdzałam, że nie wychodzi mi to zbyt dobrze. Mimo wszystko jemu
pasowała moja pomoc i zdanie jakie wyrażałam dowiadując się o jego problemach. Jednak
nie miałam zbytnio czasu na spotkania, kontakt był bierny, jak to mówią
złośliwość losu. Kiedy już znaleźliśmy okazję, wyszło to czysto z nudów. Pogadaliśmy,
pograliśmy, no, on pograł bardziej, bo ja musiałam się nauczyć. Tak, jestem
zupełnie niegrowa, a bynajmniej byłam. Było to spotkanie czysto spontaniczne,
obydwojgu się nudziło. W dodatku przez przypadek spotkaliśmy dziewczynę, z
którą mój chłopak myślał czy nie być. Ja wiem jak nielogiczne jest to zdanie,
ale w tamtym momencie byłam przyjaciółką, która starała się mu pomóc wybrać
między dwoma dziewczynami, a jeśli nie wybrać to zastanowić się nad
możliwościami znajomości z nimi. Za drugim razem, gdy się spotkaliśmy miałam
podły humor, który udało mu się uratować. Cóż każdy by się zdenerwował, gdyby
znajomy wystawił go do wiatru i nie przyszedł na spotkanie, a następne by się
opóźniło. Po prostu świat wydał mi się nieprzyzwoicie zły i niegodny mojej
egzystencji. Jak się okazało na niego nie musiałam długo czekać, a w dodatku
odwleczone spotkanie odbyło się w jego towarzystwie. Później jeszcze wyszliśmy
na miasto i rozmawialiśmy. Usiedliśmy w jakimś pubie przy piwie i od słowa do
słowa mój dotychczasowy przyjaciel stał się w moich oczach kimś kto oczekuje
czegoś więcej. Nie mogę zaprzeczyć, byłam strasznie zdenerwowana i nie
wiedziałam co myśleć o tym co robi. Jednak nie przeszkadzał mi jego czuły wzrok
i dotyk. Dotyk dłoni, która jak się okazało dawała idealne ciepło, które
chciałam chłonąć całą sobą. Chyba właśnie dlatego go nie odepchnęłam, a
przecież mogłam. Nawet przemknęło mi to przez myśl, zdjąć jego rękę ze mnie i
dać do zrozumienia, że lepiej by tego nie robił. Jednak wręcz nie mogłam się
ruszyć, a co więcej dałam się pocałować. Nie zmiękły mi nogi, być może dlatego,
że siedziałam, ale nagle całe moje ciało odmówiło posłuszeństwa i mówiąc
szczerze byłam sztywna jak słup soli. Jedynie mój mózg nabrał prędkości pociągu
w Japonii, bo przecież na polskich torach jest to niemożliwe. Ilość myśli,
gdybym miała w głowie ich licznik z pewnością przekroczyła ilość tych z tygodnia,
a myślę, że też przekroczyła próg bezpieczeństwa. Byłam wtedy przestraszona,
zadziwiona, zła, szczęśliwa…nie da się dokładnie tego opisać. Byłam też pewna
tego co chce mi przekazać. W moim umyśle zakwitła myśl, że może mu się
spodobałam. W końcu to ja na ostatnim spotkaniu stwierdziłam, że zapewne przy
dwóch opcjach i tak znajdzie trzecią. Pytanie czemu mnie. I dlaczego?
I miałam rację, tylko mój mózg nie
mógł tego przyswoić. Zrozumiałam dużo później jak bardzo chcę mieć go przy
sobie. Jego, jego ciepło, jego miłość oraz wiele innych rzeczy, które wiązały
się z jego obecnością. Gdyby teraz odszedł zabrał by mi moc do działania. Nie
byłoby ciepła i światła na moim świecie. Zabrakło by jasnego nieba, wyblakłyby
kolory, radość, szczęście nie miałyby sensu. Czy chce czegoś więcej? Nie, chcę
by był, chyba, że będzie szczęśliwszy z kimś innym. Wtedy pozwolę mu odejść.
Nawet jeśli mam zniszczyć własny świat.
To nie jest historia mojego całego
życia. To nie jest nawet cała historia mojej miłości, to nawet nie jej
całkowity opis. Nigdy nie będę umiała dobrze opisać tego dlaczego czerwienię
się gdy mówi mi coś miłego lub z czułością całuje moją dłoń. Nie będę potrafić
opisać z jakiego powodu wciąż chcę go poznawać od nowa, a mimo wszystko
wiedzieć wszystko naraz. Dlaczego gdy widzę kawałek nieba przypominam sobie
jego czyste oczy lub słysząc piosenkę o miłości słyszę jego głos. Czemu
oddałabym wszystko by był szczęśliwy. Gdyby umierał oddałabym własne życie,
tylko kazała mu być szczęśliwym. Kocham cię, pamiętaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz